środa, 25 listopada 2015

Bez pamięci - rozdział IV

Rozdział IV
Kasia



Szukałam w myślach jakichś imion, twarzy, miejsc, czegokolwiek, co mogłoby stać się punktem zaczepienia do odzyskania choćby namiastki wspomnień. Niestety, w moim umyśle nie było niczego poza plączącymi się bez ładu i składu myślami przerażonej kobiety, które w parze z dławiącym strachem potęgowały pulsujący ból głowy. Leżąc na łóżku i gapiąc się na śnieżnobiały sufit, uświadomiłam sobie, że zostałam skazana na łaskę ludzi, których w ogóle nie znałam… albo nie pamiętałam.         
Dlaczego jestem w domu, a nie w szpitalu? Skąd mam wiedzieć, czy mogę tu komukolwiek zaufać? – pytałam samą siebie. – Słyszałam wcześniej jakichś mężczyzn… Jednego na pewno. Ten głos był tak charakterystyczny, że nie dało się go pomylić. Należał do człowieka, który przyszedł wcześniej do pokoju. Czy to właśnie był ten Piotr, o którym wspominał lekarz? Nie widziałam go, gdy przenosił mnie na łóżko, ale czułam, że był duży. I silny! – Gęsia skórka zasypała moje przedramiona. – A jeśli ci ludzie to seryjni mordercy, gwałciciele, stręczyciele albo porywacze dla okupu? Może zrobili mi pranie mózgu, żebym zapomniała o własnej tożsamości i wmówią mi teraz, że jestem członkiem gangu albo prostytutką? Ten lekarz wyglądał mi podejrzanie… Patrzył jakoś tak dziwnie… A może tylko panikuję jak histeryczka, a tak naprawdę znajduję się w domu rodzinnym, gdzie wszyscy mnie kochają i będzie im bardzo przykro, gdy odkryją, że w ogóle ich nie pamiętam. No więc, co teraz? W sumie i tak nie mam zbyt wielu opcji… Bo co zrobię? Wyjdę z pokoju i gdzie pójdę? Cholera! Przecież ja nawet nie wiem, którędy do łazienki! A nawet tam nie doczłapię o własnych siłach…                       
– Dzień dobry, Kasiu – wewnętrzne rozterki przerwał mi głos, który już wcześniej słyszałam. Błyskawicznie przeniosłam wzrok w kierunku drzwi. W progu stał wysoki, dobrze zbudowany brunet. Wyglądał na jakieś trzydzieści, może trzydzieści dwa lata. Miał na sobie grafitowe spodnie i czarną, opiętą koszulę, która znakomicie podkreślała każdy idealny miesień jego ciała. Zrobiło mi się głupio, bo zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w niego z rozchylonymi ustami. Byłam pewna, że moje policzki przybrały intensywny odcień purpury.  
Kim ty jesteś, przystojniaku? – zapytałam bardziej siebie niż jego i na szczęście nie wypowiedziałam tego głośno.            
Mężczyzna nie podszedł do mnie od razu. Stał w progu pokoju niczym posąg. Nie odrywał ode mnie wzroku, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. Wydawało mi się, że para pięknych, dużych, karmelowych oczu próbowała przejrzeć moją duszę na wylot. Przeszywały mnie… przenikały… rozpraszały… rozgrzewały… W obawie przed kompletnym odlotem,  pierwsza przerwałam to stanowczo zbyt długie połączenie naszych spojrzeń. Moje ciało mimowolnie reagowało na tego człowieka. Nie wiedziałam, czy to strach, czy może bardziej zachwyt spowodował, że z coraz większym trudem wciągałam powietrze.            
Rety… Dziewczyno, oddychaj! Wdech… cholera… wydech! Wdech…       
W końcu nieznajomy zbliżył się do łóżka, bez słowa usiadł po mojej lewej stronie, a stoicki spokój, który dotąd malował się na jego twarzy, zmienił się w delikatny, przeuroczy, zmiękczający kolana uśmiech. Boskie dołeczki nieśmiało przedarły się przez dwudniowy zarost.    
– Jestem Piotr… – przedstawił się, a potem odwrócił głowę w kierunku drzwi, spojrzał pytająco na stojącego w progu lekarza i, po otrzymaniu niemej aprobaty, dodał: – …twój narzeczony.      
Narzeczony?! Hę? O mój… Mam narzeczonego…. Oddychaj!  Mam narzeczonego, który wygląda jak spełnienie marzeń i nie poznaję go?! To chyba jakiś chory żart! – Chciałam krzyczeć, ale jakimś cudem udało mi się zatrzymać emocje gdzieś między wątrobą a żołądkiem.
– Ja… ja niczego nie pamiętam – wydukałam z trudem, zawieszając wzrok na swoich spoconych dłoniach. Bo co innego miałam powiedzieć?    
Piotr podszedł bliżej, przysiadł na brzegu łóżka, spoglądał raz na mnie, raz na moje drżące ręce, aż w końcu położył na nich swoją ciepłą, silną dłoń, czym wywołał zaskakujący, ale przyjemny dreszcz, który przeszył moje ciało od obolałego karku aż po drętwiejące łydki.
– Doktor Mrowicz wyjaśnił mi już, co się dzieje. Masz chwilową amnezję, ale wierzę, że niebawem wszystko sobie przypomnisz. Cierpliwości. – Kciukiem otarł zabłąkaną, słoną kroplę płynącą po moim policzku, a następnie objął mnie ostrożnie i wyszeptał: – Jesteś bezpieczna.     
W mordę jeża!!! Tuli mnie zupełnie obcy… dwa razy większy ode mnie… obłędnie przystojny facet… Co robić? – Głęboki wdech i chwilowa arytmia serca. – O ja cię… Jaki on ma biceps!!!
– Czy my… Czy ja… – Pytania, niczym tornado, siały tak duży zamęt w mojej głowie, że nie wiedziałam, które z nich zadać najpierw. – Czy ja tu mieszkam?
– Tak, skarbie. Mieszkasz tu od jakiegoś czasu – odpowiedział, niezdarnie poprawiając mi kołdrę.        
– Powiedz mi, proszę, co się stało? – Próbowałam być twarda, ale mój głos mimowolnie przybrał błagalny ton. – Miałam wypadek? Napadł mnie ktoś? Zrobił coś gorszego? – Sama nie wiedziałam, jaka wersja wydarzeń byłaby najmniej przerażająca, ale każda wydawała się lepsza od kolejnej minuty życia w nieświadomości.       
– Potrącił cię samochód… – zaczął niepewnie, jakby w ogóle nie chciał odpowiadać na to pytanie.     
– Ekhm… Na mnie już pora – przerwał mu doktor Mrowicz, o którego obecności kompletnie zapomniałam. Zebrał wszystkie swoje rzeczy do torby lekarskiej. Przypomniał mi o regularnym braniu tabletek. Zalecił, abym jak najwięcej odpoczywała, jadła tylko lekkostrawne potrawy, dużo piła, dużo spała i nie przemęczała oczu. Wychodząc na korytarz, dodał: – Przyjedźcie jutro do kliniki. Zrobimy kilka dodatkowych badań. Zdejmiemy również gips. Myślę, że nie będzie dłużej potrzebny. 
– Odprowadzę pana. Chciałbym jeszcze dopytać o parę spraw. – Piotr zerwał się z łóżka i, wychodząc za lekarzem, powiedział: – Zaraz wracam, Kasiu. 
Kasiu… Kasiu… Kasiu – rozchodziło się echem po mojej głowie. – Jestem Kasia… a dalej? – Miałam wrażenie, że jakiś olbrzymi rygiel w głowie blokował mi dostęp do moich danych personalnych i życiorysu. Próbowałam przypomnieć sobie Piotra. Niestety, mimo największych wysiłków, cały czas wydawało mi się, że poznałam tego człowieka dziesięć minut wcześniej. Podobał mi się… Ba, taki mężczyzna nie mógłby się nie podobać. Wyglądał jak młody bóg zdjęty z okładki czasopisma dla napalonych kobiet. Jego zapach rozpieszczał zmysły, a uśmiech potrafił oczarować, obezwładnić, skrępować i rozłożyć na łopatki jednocześnie. Mimo że moje emocje szalały, to uczucia zdawały się trwać w martwym punkcie. Nie miałam pojęcia, jakim był człowiekiem. Czy go kochałam? Czy on kochał mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz