środa, 25 listopada 2015

Bez pamięci - rozdział V

Rozdział V
Piotr


        
Czarne volvo Mrowicza opuściło parking. Odprowadzałem je wzrokiem, dopóki nie zniknęło za bramą mojej posiadłości. Przeszło mi przez myśl, że najchętniej sam wsiadłbym do samochodu i uciekł jak najdalej stąd. Długo nie mogłem zebrać się, żeby wrócić do sypialni dziewczyny, która jednym obłędnym, szafirowym, jednocześnie niewinnym i zadziornym spojrzeniem przypomniała mi kogoś, kogo bardzo kochałem i straciłem dawno temu. Próbowałem zebrać myśli, patrząc na ogród, który był urzeczywistnieniem marzeń mojej nieżyjącej matki. Myśl o niej zawsze przywracała najgorsze wspomnienia. Obrazy, które bezskutecznie próbowałem wymazać z pamięci, prawie każdej nocy powracały w koszmarach i wypalały mnie od środka.            
Wiadomość o tym, że matka miała raka, stała się początkiem lawiny nieszczęść, które siedemnaście lat temu spadły na moją rodzinę. To było jak wyrok. Wyrok dla niej, dla ojca, dla mnie i Zuzi. Próbowałem, starałem się, żeby było dobrze… ale zawiodłem. Zawiodłem matkę, zawiodłem Zuzię, zawiodłem samego siebie. Nigdy sobie tego nie wybaczyłem. Zmieniłem się. Zatraciłem w tym, co dawało mi choćby chwilowe ukojenie – w pracy i w tym przeklętym  nałogu, przez który teraz musiałem bawić się w opiekunkę.   
Co prawda widziałem już kilka razy tę dziewczynę, ale dopiero dzisiaj, kiedy na mnie spojrzała, uświadomiłem sobie, że jest wyjątkowo piękną kobietą. To cholernie utrudniało sprawę, ponieważ od zawsze miałem słabość do płci przeciwnej… Łowiłem panienki niczym zapalony wędkarz ryby, a potem, gdy nacieszyłem się swoim trofeum, wrzucałem je z powrotem do łowiska, aby przyniosło radość komuś innemu. Liczyła się tylko chwilowa, niezobowiązująca zabawa, ponieważ więcej frajdy sprawiało mi samo polowanie niż posiadanie. Zasady były niezmienne od lat – zdobyłem, odhaczyłem, spławiłem. Uczucia w ogóle nie wchodziły w grę. Wyłączyłem je wiele lat temu, kiedy uznałem, że nie warto nikogo kochać. Wierzyłem, że miłość osłabia i ogłupia człowieka, a ja lubiłem czuć się silny i działać zdecydowanie. Dzięki temu wygrywałem, i to nie tylko na sali sądowej. Zwycięstwa i sukcesy napędzały moje życie, a w pewnym momencie stały się jego jedynym celem.     
Telefon od Michalskiego wyrwał mnie z chwilowych rozważań na temat mojej nędznej egzystencji.     
– Rozmawiałeś już z nią? – zapytał. 
– Tak. 
– Jak jej wyjaśniłeś obecność w twoim domu? – Sposób, w jaki zadawał pytania, przypominał mi sądowe przesłuchanie.            
– Przedstawiłem się jako jej narzeczony.     
– Ochujałeś?! – ryknął do słuchawki.           
– A co innego miałem powiedzieć?   Dzięki temu w czasie swojego pobytu będzie mi ufać, a później, gdy odkryje prawdę, to najwyżej dostanę z damskiej piąstki w twarz razem z solidną wiązanką przekleństw pod moim adresem. Nic, czego już bym wcześniej nie przerabiał.           
– Trzeba było powiedzieć, że jesteś jej bratem, do jasnej cholery!  
– Nawet przerażona kobieta z amnezją nie połknęłaby takiej bajeczki. Wyglądamy kompletnie inaczej. Zero podobieństw. – Miałem świadomość, że Michalskiemu nie pasowało moje zagranie. Sam nie wiedziałem, czy zrobiłem tak,  żeby mi szybciej zaufała, czy po to, żeby chociaż odrobinę go wkurwić za to, że w ostatniej chwili zmienił warunki naszej umowy.        
Milczał przez chwilę, zapewne przeklinając mnie w duchu, ale w końcu zdystansowanym tonem stwierdził:    
– Rób, co uważasz za konieczne. Ma być bezpieczna, a jeśli ją tkniesz, to Bóg mi świadkiem, że skrócę cię o jaja.            
– Przecież ty nie wierzysz w Boga…           
– Ale ty powinieneś. Jeśli stanie jej się coś, czego bym sobie nie życzył, to módl się lepiej do niego długo i żarliwie, abym cię nie odnalazł. Będziemy w kontakcie – pożegnał się i rozłączył, nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.            
           
Kurwa mać!!! W co ja się wpakowałem? Przecież będzie pytać o wypadek! O swoje życie! O nas! Nie tak to wszystko miało wyglądać… – W drodze powrotnej do jej sypialni wstąpiłem do gabinetu,  nalałem sobie podwójną whisky, zanurzyłem się na moment w skórzanym fotelu i przekręcając nerwowo szklanką, zastanawiałem, jaką przyjąć strategię. Tylko jedna opcja wchodziła w grę: – Kłamać! Będę musiał kłamać, i to najlepiej, jak potrafię.          
Na szczęście, dzięki wieloletniej praktyce, nie miałem z tym większych problemów.       

  

Bez pamięci - rozdział IV

Rozdział IV
Kasia



Szukałam w myślach jakichś imion, twarzy, miejsc, czegokolwiek, co mogłoby stać się punktem zaczepienia do odzyskania choćby namiastki wspomnień. Niestety, w moim umyśle nie było niczego poza plączącymi się bez ładu i składu myślami przerażonej kobiety, które w parze z dławiącym strachem potęgowały pulsujący ból głowy. Leżąc na łóżku i gapiąc się na śnieżnobiały sufit, uświadomiłam sobie, że zostałam skazana na łaskę ludzi, których w ogóle nie znałam… albo nie pamiętałam.         
Dlaczego jestem w domu, a nie w szpitalu? Skąd mam wiedzieć, czy mogę tu komukolwiek zaufać? – pytałam samą siebie. – Słyszałam wcześniej jakichś mężczyzn… Jednego na pewno. Ten głos był tak charakterystyczny, że nie dało się go pomylić. Należał do człowieka, który przyszedł wcześniej do pokoju. Czy to właśnie był ten Piotr, o którym wspominał lekarz? Nie widziałam go, gdy przenosił mnie na łóżko, ale czułam, że był duży. I silny! – Gęsia skórka zasypała moje przedramiona. – A jeśli ci ludzie to seryjni mordercy, gwałciciele, stręczyciele albo porywacze dla okupu? Może zrobili mi pranie mózgu, żebym zapomniała o własnej tożsamości i wmówią mi teraz, że jestem członkiem gangu albo prostytutką? Ten lekarz wyglądał mi podejrzanie… Patrzył jakoś tak dziwnie… A może tylko panikuję jak histeryczka, a tak naprawdę znajduję się w domu rodzinnym, gdzie wszyscy mnie kochają i będzie im bardzo przykro, gdy odkryją, że w ogóle ich nie pamiętam. No więc, co teraz? W sumie i tak nie mam zbyt wielu opcji… Bo co zrobię? Wyjdę z pokoju i gdzie pójdę? Cholera! Przecież ja nawet nie wiem, którędy do łazienki! A nawet tam nie doczłapię o własnych siłach…                       
– Dzień dobry, Kasiu – wewnętrzne rozterki przerwał mi głos, który już wcześniej słyszałam. Błyskawicznie przeniosłam wzrok w kierunku drzwi. W progu stał wysoki, dobrze zbudowany brunet. Wyglądał na jakieś trzydzieści, może trzydzieści dwa lata. Miał na sobie grafitowe spodnie i czarną, opiętą koszulę, która znakomicie podkreślała każdy idealny miesień jego ciała. Zrobiło mi się głupio, bo zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w niego z rozchylonymi ustami. Byłam pewna, że moje policzki przybrały intensywny odcień purpury.  
Kim ty jesteś, przystojniaku? – zapytałam bardziej siebie niż jego i na szczęście nie wypowiedziałam tego głośno.            
Mężczyzna nie podszedł do mnie od razu. Stał w progu pokoju niczym posąg. Nie odrywał ode mnie wzroku, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. Wydawało mi się, że para pięknych, dużych, karmelowych oczu próbowała przejrzeć moją duszę na wylot. Przeszywały mnie… przenikały… rozpraszały… rozgrzewały… W obawie przed kompletnym odlotem,  pierwsza przerwałam to stanowczo zbyt długie połączenie naszych spojrzeń. Moje ciało mimowolnie reagowało na tego człowieka. Nie wiedziałam, czy to strach, czy może bardziej zachwyt spowodował, że z coraz większym trudem wciągałam powietrze.            
Rety… Dziewczyno, oddychaj! Wdech… cholera… wydech! Wdech…       
W końcu nieznajomy zbliżył się do łóżka, bez słowa usiadł po mojej lewej stronie, a stoicki spokój, który dotąd malował się na jego twarzy, zmienił się w delikatny, przeuroczy, zmiękczający kolana uśmiech. Boskie dołeczki nieśmiało przedarły się przez dwudniowy zarost.    
– Jestem Piotr… – przedstawił się, a potem odwrócił głowę w kierunku drzwi, spojrzał pytająco na stojącego w progu lekarza i, po otrzymaniu niemej aprobaty, dodał: – …twój narzeczony.      
Narzeczony?! Hę? O mój… Mam narzeczonego…. Oddychaj!  Mam narzeczonego, który wygląda jak spełnienie marzeń i nie poznaję go?! To chyba jakiś chory żart! – Chciałam krzyczeć, ale jakimś cudem udało mi się zatrzymać emocje gdzieś między wątrobą a żołądkiem.
– Ja… ja niczego nie pamiętam – wydukałam z trudem, zawieszając wzrok na swoich spoconych dłoniach. Bo co innego miałam powiedzieć?    
Piotr podszedł bliżej, przysiadł na brzegu łóżka, spoglądał raz na mnie, raz na moje drżące ręce, aż w końcu położył na nich swoją ciepłą, silną dłoń, czym wywołał zaskakujący, ale przyjemny dreszcz, który przeszył moje ciało od obolałego karku aż po drętwiejące łydki.
– Doktor Mrowicz wyjaśnił mi już, co się dzieje. Masz chwilową amnezję, ale wierzę, że niebawem wszystko sobie przypomnisz. Cierpliwości. – Kciukiem otarł zabłąkaną, słoną kroplę płynącą po moim policzku, a następnie objął mnie ostrożnie i wyszeptał: – Jesteś bezpieczna.     
W mordę jeża!!! Tuli mnie zupełnie obcy… dwa razy większy ode mnie… obłędnie przystojny facet… Co robić? – Głęboki wdech i chwilowa arytmia serca. – O ja cię… Jaki on ma biceps!!!
– Czy my… Czy ja… – Pytania, niczym tornado, siały tak duży zamęt w mojej głowie, że nie wiedziałam, które z nich zadać najpierw. – Czy ja tu mieszkam?
– Tak, skarbie. Mieszkasz tu od jakiegoś czasu – odpowiedział, niezdarnie poprawiając mi kołdrę.        
– Powiedz mi, proszę, co się stało? – Próbowałam być twarda, ale mój głos mimowolnie przybrał błagalny ton. – Miałam wypadek? Napadł mnie ktoś? Zrobił coś gorszego? – Sama nie wiedziałam, jaka wersja wydarzeń byłaby najmniej przerażająca, ale każda wydawała się lepsza od kolejnej minuty życia w nieświadomości.       
– Potrącił cię samochód… – zaczął niepewnie, jakby w ogóle nie chciał odpowiadać na to pytanie.     
– Ekhm… Na mnie już pora – przerwał mu doktor Mrowicz, o którego obecności kompletnie zapomniałam. Zebrał wszystkie swoje rzeczy do torby lekarskiej. Przypomniał mi o regularnym braniu tabletek. Zalecił, abym jak najwięcej odpoczywała, jadła tylko lekkostrawne potrawy, dużo piła, dużo spała i nie przemęczała oczu. Wychodząc na korytarz, dodał: – Przyjedźcie jutro do kliniki. Zrobimy kilka dodatkowych badań. Zdejmiemy również gips. Myślę, że nie będzie dłużej potrzebny. 
– Odprowadzę pana. Chciałbym jeszcze dopytać o parę spraw. – Piotr zerwał się z łóżka i, wychodząc za lekarzem, powiedział: – Zaraz wracam, Kasiu. 
Kasiu… Kasiu… Kasiu – rozchodziło się echem po mojej głowie. – Jestem Kasia… a dalej? – Miałam wrażenie, że jakiś olbrzymi rygiel w głowie blokował mi dostęp do moich danych personalnych i życiorysu. Próbowałam przypomnieć sobie Piotra. Niestety, mimo największych wysiłków, cały czas wydawało mi się, że poznałam tego człowieka dziesięć minut wcześniej. Podobał mi się… Ba, taki mężczyzna nie mógłby się nie podobać. Wyglądał jak młody bóg zdjęty z okładki czasopisma dla napalonych kobiet. Jego zapach rozpieszczał zmysły, a uśmiech potrafił oczarować, obezwładnić, skrępować i rozłożyć na łopatki jednocześnie. Mimo że moje emocje szalały, to uczucia zdawały się trwać w martwym punkcie. Nie miałam pojęcia, jakim był człowiekiem. Czy go kochałam? Czy on kochał mnie?